Laureat tegorocznej Honorowej Nagrody SARP, architekt Bogdan Kulczyński, od ponad trzydziestu lat prowadzi pracownię Kulczyński Architekt, w której powstają osiedla mieszkalne i prywatne rezydencje, a także projekty obiektów użyteczności publicznej, takie jak restauracje czy hotele. W rozmowie opowiada o swojej drodze kariery, realizacjach, z których jest najbardziej dumny, a także o tym, co każdy początkujący architekt powinien wziąć sobie do serca.
Zofia Malicka: Powiedział Pan z jednym wywiadów, że już od piątej klasy podstawówki chciał Pan zostać architektem. Skąd to przekonanie w tak młodym wieku?
Bogdan Kulczyński: O architekturze marzył mój ojciec, w czasach powojennych zaczął ją studiować, jednak ze względu na sprawy rodzinne musiał przerwać edukację. Ale to właśnie on pokazał mi architekturę i moją drogę edukacji, a później kariery, to wielkie spełnienie jego marzenia. Choć rzeczywiście wcześnie zacząłem myśleć o tym kierunku, pod koniec szkoły średniej zastanawiałem się także nad archeologią i handlem zagranicznym – wiedziałem, że praca tylko i wyłącznie za biurkiem nie jest dla mnie. To były czasy komuny, trudno było wyjechać zagranicę, a te kierunki studiów dawały możliwość podróżowania po świecie. Ostatecznie archeologia wydała mi się zbyt niezgodna z moim temperamentem, a handel zagraniczny odpuściłem ze względu na brak znajomości języków obcych. Została architektura, do której również przekonywali mnie nauczyciele. Przez studia na Politechnice Warszawskiej przebrnąłem bez kłopotów. Architektura jest po prostu moja, daje możliwość prawdziwej, poważnej i trwałej kreacji.
Z.M.: Przez pewien czas prowadził Pan zajęcia na wydziale architektury Politechniki Warszawskiej. Jakich rad udzielał Pan wtedy młodym, początkującym architektom i czy dziś nadal są aktualne?
B.K.: Z czasów, kiedy sam byłem studentem, zapadło mi w pamięć, że do zaprojektowania są nie tylko teatry, muzea czy filharmonie, ale również tak wspaniałe obiekty jak trafostacja, garaż, kotłownia. Wszystko trzeba zaprojektować i tylko od nas zależy, jakie to ostatecznie będzie. Bez względu na rodzaj czy klasę obiektu, trzeba go traktować w sposób indywidualny i wyjątkowy. Z takim samym zaangażowaniem podchodzić do projektu budynku teatru i garażu. Zapamiętałem też, żeby swoje myśli i słowa przelewać na papier, czyli na projekt, w sposób najprostszy. W ramach dyplomu wraz z Jackiem Janczewskim projektowaliśmy lotnisko. Kiedy męczyłem się nad rzutem, opowiedziałem Jackowi, jak to ma wyglądać, na co on powiedział: „Bogdan, dlaczego tak nie narysujesz? Świetnie mówisz i tak to narysuj!” i tak też przez późniejsze lata robiłem. Pilnowałem tej relacji głowa – ręka. Pilnowałem czystości i prostoty, rzutu i formy. To takie proste! Później, gdy sam uczyłem, powtarzałem te najważniejsze zdania, które zapamiętałem z lat mojej edukacji: żeby bez zawiłości, w sposób najprostszy narysować to, co myślimy. A potem to, co jest narysowane, w sposób najprostszy zrealizować. Przekazywałem też studentom to, co mi zawsze powtarzał prof. Jerzy Hryniewiecki: że trzeba pamiętać, że architektura to nie obraz – to bryła, do której można się zbliżyć, obejrzeć ją ze wszystkich stron, wejść do środka. To też cenna rada. Nigdy nie byłem w stanie pojąć, jak można tworzyć architekturę, nie wyobrażając sobie jej wnętrza.
Dom architekta Bogdana Kulczyńskiego
Fot. Hanna Długosz, mat. pras. KULCZYŃSKI ARCHITEKT
Kolejna rzecz, która się przydaje, to znalezienie swojego stylu. Po pierwszym etapie projektu, po opanowaniu tematu, opracowaniu powierzchni i funkcji, zawsze mówiłem sobie: „W ten sposób zrobiłby każdy, a jak ja chcę to zrobić?” To wyzwalało we mnie chęć wyrażenia siebie i odciśnięcia na projekcie swojego piętna. Kiedyś przyszedł do mnie właściciel jednej z warszawskich piekarni, który chciał mi powierzyć projekt budynku. Powiedział, że mnie obserwuje i moja architektura jest jednym charakterem pisma. Wprawił mnie w osłupienie – to świetny komplement, a na dodatek nie od zawodowca. Kiedy dostałem nagrodę SARP za całokształt twórczości, zdziwienie i radość, że moi koledzy po fachu docenili to, co robię, były również duże. To bardzo miłe.
Z.M.: Jest Pan członkiem Stowarzyszenia Architektów Polskich od niemal czterdziestu lat. Na czym polega działalność Pana i samego Stowarzyszenia?
B.K.: W połowie lat 80. zostałem wiceprezesem Oddziału Warszawskiego SARP do spraw zewnętrznych, prezesem był świetny architekt, Andrzej Fajans. Wcześniej kilkukrotnie przygotowywałem Przegląd Architektury Warszawskiej, tzw. PAW, który odbywał się co roku we wrześniu. Istnienie SARP-u jest ważne dla architektów, ponieważ pozwala działać w grupie, dyskutować na temat architektury. To klasyczna wspólnota osób uprawiających ten sam zawód. SARP skupia pasjonatów architektury, dla których liczy się pasja, którą się dzielą, życie towarzyskie z nią związane, rozmowy o projektach, pracy, kłopotach dnia codziennego, ułomnym prawodawstwie. To taki tygiel, w którym wszystko powstaje i się uciera.
Z.M.: W laudacji prof. Ewa Kuryłowicz powiedziała o Pana realizacjach, że są: „argumentem na rzecz przynależności architektury do domeny nie tylko nauki, wiedzy eksperckiej, wysokiej klasy rzemiosła, ale nade wszystko do obszaru sztuki.” Sztuka jest w Pana architekturze bardzo ważna, jest jedną z cech charakteru pisma, podpisów, o których mówił Pan wcześniej.
B.K.: To co powiedziała Ewa jest dla mnie bardzo ważne. To cudowne, że moja architektura jest tak odbierana. Każdemu budynkowi musi towarzyszyć odpowiednie otoczenie i według mnie sprawdzają się w nim elementy artystyczne, na przykład rzeźby. Nadają przestrzeni inny wymiar. Nadają jej odpowiednią rangę. Pomagają zorientować przestrzeń. To tam często przystajemy na chwilę refleksji. Takich realizacji jest coraz więcej, inwestorzy przekonują się do tego rozwiązania. Staram się mieć wpływ na wybór obiektu artystycznego. Tak było w przypadku projektu Polskiego Komitetu Olimpijskiego – stoi przed nim rzeźba autorstwa Igora Mitoraja, którą sam wybrałem. Początkowo inwestor chciał tam postawić coś innego, ale zupełnie mi się to nie podobało. Może Ikar nie jest najszczęśliwszy, bo jednak wpada do wody, ale jest motyw wzlotu i spełniania marzeń – i tym skojarzeniem się kierowałem. Sport to nie tylko zwycięstwo, ale i porażka. W wielu innych realizacjach umieściłem elementy ze świata sztuki. Apartamentowiec Melody House w Alei Szucha w Warszawie ma w podwórzu płaskorzeźby na murze, który jest ogrodzeniem. Kiedy byłem wykładowcą akademickim podkreślałem, jak ważne jest otoczenie. Posługiwałem się przykładem Łazienek Królewskich. Gdyby wyciąć drzewa, zabrać wodę – to nie wyglądałyby tak samo. Liczy się całość – otoczenie, środek, detal na budynku.
Z.M.: Nagroda SARP za całokształt twórczości to dobra okazja do podsumowań. Z jakich projektów i osiągnięć jest Pan najbardziej dumny?
B.K.: Jednym z takich projektów jest brama Ogrodu Zoologicznego w Warszawie, z prętami wygiętymi w taki sposób, że tworzą zebrę. Wymyśliłem ją i rysowałem z Władkiem Fuchsem. Spędziliśmy wiele godzin z kowalem, który wykonywał bramę, zastanawiając się, czy dodać pręty, jak je wygiąć itd. To były lata 80., nie było takich możliwości, jak dziś. Żeby zobaczyć bramę z perspektywy, ocenić, czy wszystko wygląda tak jak powinno, wchodziłem na piąte piętro budynku, w którym znajdował się kowal, żeby zobaczyć ją z góry, leżącą na posadzce. To była wielka przygoda, samo rysowanie trwało miesiąc. Inna realizacja, którą zapamiętałem chociażby ze względu na fantastyczny kontakt z inwestorem, to jedna z prywatnych rezydencji. Sadownik, dla którego robiłem projekt, na którymś etapie powiedział: „Panie Bogdanie, ten dom jest jeszcze za mało uśmiechnięty”. Zapamiętałem to na całe życie – inwestor z takim podejściem i zrozumieniem zdarza się niezwykle rzadko. Kolejny projekt, który bardzo lubię, to Europejskie Centrum Bajki im. Koziołka Matołka w Pacanowie, całkowicie inny od tzw. normalnej architektury. Ten obiekt wymyśliłem jadąc samochodem we Francji – minąłem pole, na którym stał obiekt o charakterystycznym kształcie, prawdopodobnie suszarnia zboża. Spojrzałem na niego i w ułamku sekundy wiedziałem, że to jest forma, którą chcę zastosować. Jednym z najważniejszych dla mnie projektów jest także mój dom z tężnią, który z pewnością byłoby trudno zaprojektować dla kogoś, na zlecenie. Niezrozumienie dla wody cieknącej po elewacji jest ogromne, tak jakby nigdy nie padał deszcz. Niezależnie od względów praktycznych, dom fantastycznie wpisuje się w leśne otoczenie, jest niemal niewidoczny. Uważam, że jeśli ktoś kupuje leśną działkę, to nie po to, żeby wyciąć na niej drzewa. Projektując dom, zrobiłem wszystko, aby jak najlepiej wpisywał się w krajobraz, aby nie było widać bryły. Czarna elewacja, która jest tłem dla tężni, w zasadzie niknie. Wymyśliłem to w latach 90., wtedy było to oryginalne rozwiązanie i dziś czarnych domów w okolicy jest kilka, ale według mnie bez uzasadnienia dla takiego rozwiązania. Tynk w tym kolorze nie wzbudza przyjemnych odczuć. Ja zastosowałem kamień, bo materiał jest ważny. Jego użycie wynika z otoczenia, z natury i naturalności, ma swoje uzasadnienie. Nie mogę nie wspomnieć też o projektach, które zyskały uznanie w Polsce i na świecie – Fabryka Trzciny, siedziba PKOl. To są dobre projekty nie tylko według mnie, myślę, że wymieniając je, nikogo nie zaskoczę.
Z.M.: A jakie ma Pan plany na przyszłość?
B.K.: Choć architektem się jest się do samego końca, planuję stopniowo przekazywać pracownię. Chcę się zwolnić z tej codzienności, która nie ma nic wspólnego z architekturą, tylko z prowadzeniem firmy. To jest walka, choć w moim przypadku wszystko zawsze się kończyło dobrze, pozytywnie – również dzięki moim partnerom i „przeciwnikom”. Każdy spór kończył się zrozumieniem drugiej strony i podaniem sobie ręki, a to jest wspaniałe, choć nie jest takie oczywiste! Chciałbym wrócić do prawdziwej architektury – doradzać, tworzyć, podpowiadać. Chcę także zająć się sobą, zacząłem się uczyć gry na pianinie – wspaniałe zajęcie. Myślę, co jeszcze mógłbym robić. Architektura na pewno ze mną zostanie, natomiast pracownię, maszynę, która musi działać, prawdopodobnie w ciągu roku przekażę rodzinie – mojemu synowi chrzestnemu Wojtkowi Rzymankowi i oczywiście mojej córce, Joannie Kulczyńskiej. W nich nadzieja – jestem pewien, że mogę być spokojny.
źródło: KULCZYŃSKI ARCHITEKT